debbie oussama 90 days fiance

Czego możemy nauczyć się z historii Debbie i Oussamy z Wizy na miłość (90 days fiance)? Czyli czy Marokańczycy biorą ślub dla wizy?

„Wizę na miłość” może nie wszystkie kojarzą, ale myślę, że powinny wszystkie, które rozważają związek z mężczyzną z kraju spoza uprzywilejowanego Zachodu. W dodatku z mężczyzną poznanym przez Internet. „Wiza na miłość” pokazuje bowiem właśnie takie pary. Jedną z nich jest Debbie i Oussama.

Oczywiście są to wybrane najbardziej skrajne historie, które najlepiej się sprzedadzą w telewizji. Para, która do przeprowadzenia poważnej rozmowy potrzebuje tłumacza, bo dotychczas bazowali na Google translate. Para, w której mężczyzna ma już żonę w swoim kraju, ale zapewnia, że się rozwiedzie. Pary, w których kobiety są dziesiątki lat starsze od mężczyzn. Para, w której mężczyzna od początku jest agresywny. Po prostu pary, w których występują bardzo jaskrawe cechy. I oczywiście trzeba brać przez sito, że to telewizyjne show, że wiele par tak nie wygląda. Ale mimo wszystko „Wiza na miłość” uczy i przestrzega, żeby tą wizą dla mężczyzny się nie stać.

Czy Marokańczycy szukają żon dla wizy?

Aa, yeap.

Nie lubię mówić o wizowcach. Uważam, że każdy związek jest inny i to osoby będące w tym związku powinny same ocenić, czy to jest miłość czy parcie na kartę pobytu. Ale, jako że Marokańczycy są w grupie nacji, które rozpaczliwie próbują wydostać się ze swojego kraju i wręcz zalewają skrzynki prywatnych wiadomości kobiet z krajów Unii Europejskiej, USA i pewnie innych, które potencjalnie dają szansę na lepsze życie niż w Maroku, stwierdziłam, że jednak o tym napiszę. Bo wiele z nas, gdy dostaje taką wiadomość pierwszy raz, nie ma pojęcia, że to część większego procederu.

Szukanie kobiety po to, żeby dostać wizę DZIEJE SIĘ I MA SIĘ DOBRZE. Warto o tym wiedzieć, warto mieć tego świadomość, zanim podejmie się życiowe decyzje.

Jesteś w związku z Marokańczykiem? Nie pouczam cię.

Żeby była jasność, ten tekst nie jest po to, żeby kogokolwiek oceniać, oceniać czyjekolwiek związki, cokolwiek wytykać i mówić, że jak twój facet robi jedno czy drugie, to jest wizowcem.

Nie krytykuję kobiet, które poznały faceta na Instagramie i myślą, żeby się z nim związać. Sama to zrobiłam. Prawie 5 lat od pierwszej rozmowy nasz związek nadal ma się dobrze.

Nie krytykuję kobiet, które lecą do Maroka spotkać się tam z poznanym facetem. Też to zrobiłam. Nigdy nie żałowałam.

Nigdy nie nazwę żadnej kobiety „biletem do Europy”, bo sama byłam tak nazywana i wiem, jak to jest, gdy ktoś, kto nie zna twojej prywatnej sytuacji, zaczyna rzucać mądrościami.

Chcę tylko uczulić na fakt, że istnieje grupa Marokańczyków, którzy szukają wizy na miłość, a raczej miłości dla wizy. Nie zapominaj o tym, gdy podejmujesz decyzje wpływające diametralnie na twoje życie. Zbyt wiele już słyszałam historii porzuceń, oszustw i złamanych serc, żeby się nie odezwać.

I mam tu na myśli związki typowo dla wizy, bo to że związki się rozpadają po czasie, nie jest niczym dziwnym. Szczególnie, jeśli poza standardowym docieraniem się dochodzą różnice kulturowe i zmierzenie się z nową rzeczywistością w obcym kraju.

Debbie i Oussama z „Wizy na miłość” – historia w skrócie

Wróćmy do Debbie i Oussamy, bo oni są przypadkiem, który aż skrzy się od czerwonych flag. Ja sama usłyszałam o ich historii, kiedy mleko się rozlało, tudzież Oussama pokazał swoje prawdziwe oblicze. Wtedy marokański Internet zawrzał od komentarzy, sprawa stała się viralem, a ja zaczęłam oglądać historię od początku.

Zatem…

Debbie ma 67 lat, pochodzi z USA, jest artystką, ma swoje studio, sprzedaje ręcznie robioną biżuterię. Wydaje się osobą majętną. Jest też kobietą, która w związkach przeszła dużo, była źle traktowana przez mężczyzn. Marzy jej się książę na białym koniu. A której z nas się nie marzy, prawda? Oussama ma 24 lata, mieszka z rodzicami na marokańskiej wsi, nie pracuje, a raczej nie zarabia pieniędzy. Pomaga tacie przy zwierzętach gospodarskich, jest artystą. Mamy tu jeden punkt styczny. Oboje są artystycznymi duszami, wrażliwymi ludźmi. To ich pewnie połączyło. Rozmawiają przez Internet od 3 lat. 

Debbie była wcześniej w Maroku spotkać się z Oussamą. Tym razem leci do naszego ukochanego Kraju Zachodzącego Słońca z siedmioma walizkami i przekonaniem, że razem z Oussamą wynajmą mieszkanie w Rabacie (chyba, jeśli dobrze pamiętam) i ona zamieszka na stałe w Maroku. Tak się umówili. Ona przylatuje do Maroka, biorą ślub i zaczynają wspólne życie. W MAROKU. To ważne.

Jak kończy się bajkowy związek z Marokańczykiem?

Szybko jednak okazuje się, że Oussama chce, aby wzięli ślub, ale też, aby zaraz potem Debbie wróciła do USA, a on aplikował o przyznanie wizy. Taką wersję zna też jego rodzina, zupełnie nieświadoma, że Debbie nie jest zaznajomiona z planem ich syna. Rozmowa wypada bardzo niezręcznie, kiedy tata Oussamy mówi wprost o swojej radości z wyprowadzki syna do USA i możliwości, które tam na niego czekają. Siostra Oussamy nie potrafi ukryć szoku, kiedy Debbie mówi o swoich planach zamieszkania w Maroku. 

Oussama w końcu nie wytrzymuje udawania i odgrywania roli zakochanego artysty recytującego wiersze dla Debbie w kawiarni. Nazywa ją chorą psychicznie i mówi wprost, że chce wizy do Stanów, bo w Maroku nic dobrego go nie czeka. W dużym skrócie para po tym wydarzeniu się rozstaje. Ciekawym szczegółów polecam obejrzeć. 

Przewiń do 10. minuty.

I teraz clue, czyli jakie lekcje możemy wyciągnąć z historii Debbie i Oussamy?

Age is just a number? Nie do końca.

Każdy Marokańczyk ci powie, że wiek to tylko liczba. To jakaś ich mantra. Też to słyszę od męża, całkiem często. I usłyszałam, kiedy przeżywałam, że jest ode mnie 4 lata młodszy. Rzeczywiście Marokańczycy nie przywiązują takiej wagi do liczby lat, a do dat urodzin, ślubów itp., to już w ogóle. Większość nie obchodzi urodzin, nie wiedzą, ile dokładnie lat mają ich najbliżsi. Naprawdę nie odgrywa to w Maroku aż takiej roli jak w Polsce. Do czasu jednak. Są pewne granice.

Bazując na opinii mężczyzn, których znam i przekazów usłyszanych od mojego męża, Marokańczyk nie ma nic do różnicy wieku, jeśli jest ona niewidoczna lub prawie niewidoczna gołym okiem. Nie ma siły, która by sprawiła, że taki związek jak Debbie i Oussamy, gdzie ona jest starsza o 40 lat, w ogóle by wykiełkował, gdyby kobieta była Marokanką. Tutaj liczył się dostęp do kluczowego dobra, które oferowała Debbie – wizji życia w USA wraz z kobietą, która jest już ustawiona w życiu.

Przez Internet nie da się poznać człowieka

Debbie nie może przeżyć, jak to jest możliwe, że Oussama w realu nie jest tym samym Oussamą, którego ona zna. Ano… Przez Internet łatwo wykreować wizję siebie i ją sprzedać drugiej osobie. Łatwo udawać kogoś, kim się nie jest. Sytuacja się zmienia, kiedy zaczynamy być ze sobą 24 h na dobę. Maski spadają. Ciężej się trzymać napisanego scenariusza. Puszczają nerwy.

Spotykając się pierwszy raz z mężczyzną, który dzisiaj jest moim mężem, nie bałam się tego, że mnie porwie i wywiezie na pustynię. Ach no i jeszcze zabierze paszport i zamknie w piwnicy. Nie. Bałam się, że okaże się inną osobą, niż ta, którą znam ja. Dlatego uważam, że spędzenie ze sobą możliwie najdłuższego czasu w rzeczywistym świecie przed podjęciem decyzji o ślubie, jest niezbędne. Wiem, że to bardzo trudne od strony technicznej, ale diametralnie minimalizuje ryzyko rozczarowania.

Nie to, żebym uważała, że jest jakaś liczba miesięcy/lat, które trzeba razem spędzić, aby mieć pewność, że małżeństwo będzie udane. Nie ma takiej. Skąd wiem? Bo sama byłam z mężczyzną wieczność, byłam jego żoną, a krótko po ślubie wydarzyły się dwie rzeczy, które kompletnie zweryfikowały moje spojrzenie na niego. Akurat miałam pecha, że na taką weryfikację musiałam czekać wiele lat. Jednakowoż, czas spędzony wspólnie w rzeczywistym świecie to czas na mierzenie się z problemami codziennego życia, poznawanie swoich opinii, wartości, obserwowanie reakcji na sytuacje. Sam Internet tu nie wystarczy.

Na wakacjach też się nie da poznać człowieka

Wakacje to czas, kiedy jesteśmy wyluzowani, mamy dobry humor, niesie nas słońce, wystarczająca ilość snu i drinki z palemką. Odpowiedz sobie szczerze. Przypierdalasz się o wszystko, będąc na wakacjach? Ja nie. Nawet, jak mnie coś wkurza, to najczęściej przemilczę. A też mniej mnie wkurza, bo jestem w trybie „Mam wakacje, mam to w dupie”. Na wakacjach nie pokłócicie się o brudne gary, bo jecie na mieście. O sprzątanie, bo jesteście w hotelu. O to, kto zrobi zakupy, bo robicie razem i są to raczej świeże owoce i oliwki, niż środek do przetykania rur. Jest miło, są rozrywki, oboje staracie się, żeby to był najlepszy czas waszego życia. Normalne. Od tego są wakacje. Ale to nie jest życie. 

Mój pierwszy raz w Maroku to były wakacje. Zakochałam się, chodzący ideał.
Drugi raz to prawie wakacje. Byliśmy ze sobą miesiąc dzień w dzień. Czasem mnie tak wkurwiał, że tylko kręciłam głową, co ja wymyśliłam. 
A potem było już wspólne mieszkanie i mierzenie się z problemami, dzięki czemu, podpisując akt ślubu po blisko roku pod jednym dachem, wiedziałam, kim naprawdę jest mój mąż. 

Wiem, że ciężko to zorganizować i nie każdy ma taką możliwość. Nie można jednak się później dziwić, że podczas wakacji był miód, a po ślubie jest dziegieć. Tak jest i tyle, to normalne.

Pieniądze mają znaczenie

Znasz polski serial „Tulipan”? O mężczyźnie, który rozkochiwał w sobie majętne kobiety i żył na ich koszt? To prawdziwa historia, dzieje się wszędzie na świecie i zadziała się także w przypadku Debbie i Oussamy. Kobieta, która ma pieniądze, jest jeszcze bardziej łakomym kąskiem niż po prostu kobieta z dobrym paszportem. A gros marokańskich tulipanów nie ma nawet grosza, dosłownie.

Podejście mężczyzny do pracy ma znaczenie

W Maroku ciężko o pracę. Naprawdę ciężko. Oferowane stawki są często poniżej godności. Ukończenie studiów nie daje gwarancji zatrudnienia. Jak się jest z biednej rodziny bez układów, to w ogóle przegwizdane. Bo, żeby dostać pracę, liczą się znajomości i pozycja rodziny. Przykra prawda, ale tak to działa. Oczywiście znam osoby, które naprawdę dobrze zarabiają i zawdzięczają to tylko sobie. Większość jednak walczy o przetrwanie.

Dlatego nie powiem ci, że jak facet nie ma pieniędzy, nie ma dobrej pracy, to jest skreślony. Ale jeśli facet nie robi nic ze swoją sytuacją, nie podejmuje żadnych działań, żeby zarobić, wtedy dla mnie jest skreślony. 

W Maroku kreatywność w biznesach bez oficjalnego zatrudnienia kwitnie.

Przykładowo mój mąż, gdy po kłótni z managerem (kolejny raz został ściągnięty z wolnego dnia do pracy, bez zapłaty za nadgodziny, za to z pogróżkami o zwolnieniu, jak się nie pojawi) zwolnił się z pracy, kupował najróżniejsze rzeczy w średnim stanie, naprawiał i sprzedawał ze sporą marżą. To pozwalało na lepszy zarobek niż praca np. w call center, wymagająca bardzo dobrego francuskiego i przechodzenia poniżającego procesu rekrutacji.

Mi taki układ pasował też ze względu na to, że sama miałam pracę zdalną, a w Maroku dużo podróżowałam. Dzięki sposobowi, w jaki mój mąż zarabiał na życie, częste, wspólne podróże możliwe. Był to jednak sposób tymczasowy, będę szczera. Rodzinę tak ciężko założyć.

Co jednak robią marokańskie niebieskie ptaki? Narzekają. Czekają, aż mama nakarmi. Chodzą na siłownię, do kawiarni, grać w piłkę. Chcieliby mieć pieniądze, ale nie chcą pracować. Za to spać do południa już tak.

Oussama w odpowiedzi na wyplute w nerwach przez syna Debbie „Chłopie, masz 24 lata, znajdź pracę, zacznij na siebie zarabiać.”, odpowiedział „Nie pójdę do pracy. Jestem poetą, jestem artystą”.

Jeśli słyszysz od faceta, że w Maroku za słabo płacą, żeby pracować i nie ma sensu szukać pracy, bo i tak nie znajdzie, ale przy okazji znowu płacisz jego rachunek za Internet… Jest się nad czym zastanawiać.

Południowcy są dobrzy w czułe słówka

Sama jestem rozwódką. Byłam z mężczyzną, który mnie nie doceniał. Czułam się mała, nieatrakcyjna, myślałam, że tak już ma być, na nic więcej nie zasługuję.

Gdy założyłam konto na Instagramie, w ogóle nie wiedziałam, jak świat social mediów funkcjonuje. Nie wiedziałam nic. Wcześniej prawie nie używałam telefonu, nienawidziłam FB. Zaczęłam dostawać sporo wiadomości od mężczyzn z krajów Afryki Północnej. Maroko i Tunezja grały pierwsze skrzypce. I tak sobie pisałam z tymi facetami, koiłam swoje rozczarowane serce. Miło było. Czasem facet okazywał się idiotą już po 5 minutach, a czasem naprawdę dobrze się rozmawiało. Wraz z rosnącą liczbą wiadomości w skrzynce zauważyłam pewien schemat. Oni po prostu wiedzieli, jak i co mówić, żeby mi było miło. Zrozumiałam jednak, że to nie jest tak, że na świecie istnieje ten jeden wspaniały Adonis, który właśnie mnie tak czaruje słowami. Czarowało mnie kilku jednocześnie i pewnie ja byłam jedną z wielu czarowanych w tym samym czasie. Według mnie to kwestia temperamentu. Słońce i luz w głowie = gorąca krew i czułe słówka.

Debbie dała się złapać na czułe słówka Oussamy, na pisane dla niej wiersze, na południową namiętność. Ciężko się na to nie złapać, szczególnie po raczej lodowatych i topornych doświadczeniach. Też się dałaś? Normalna sprawa. Korzystaj. Romanse są super! Tylko pamiętaj, że czułe słówka i ogień w łóżku to nie całe życie.

Jak nie zostać miłością dla wizy? Nie ma złotej recepty. Nie ma czynników, które z całkowitą pewnością wskażą na wizowca, ani takich, które z pewnością cię od wizowca uchronią. Bądź jednak mądra. Nie zapominaj o logice, nie rób rzeczy, których nie zrobiłabyś z rodakiem, nie gódź się na okoliczności, na które nie zgodziłabyś się, gdyby to nie był marokański młody bóg. 

Chcesz przeczytać więcej o Marokańczykach? Tutaj zebrałam stereotypy i powszechne opinie.

Uważasz wpis za przydatny? Postaw mi wirtualną kawę, już od 5 zł. Za każdym tekstem stoi wiele godzin mojej pracy.

wirtualna kawa blondynka w maroku

Related Posts

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Back To Top
error: Nie kopiuj mojej pracy, dziękuję.