Czy życie w muzułmańskim kraju zmieniło mój sposób ubierania się? Z jednej strony chciałabym powiedzieć, że wcale nie, że po prostu dojrzałam do większej klasy. Ale z drugiej strony, nie byłaby to cała prawda. Więc tak, Maroko silnie wpłynęło na to, jak się teraz ubieram. I to właśnie wartości, które poznałam w Maroku sprawiły, że zaczęłam wybierać nieco inne ubrania.
Pokaż mi swoją szafę, a powiem ci, kim jesteś
Ubrania potrafią powiedzieć o nas bardzo dużo. Od zawsze kochałam modę i dążyłam do wypracowania własnego stylu. Po drodze były różne przeboje, a jak oglądam swoje zdjęcia z 2012 to po prostu nie mogę wytrzymać ze śmiechu. Ten wieloletni proces doprowadził mnie do miejsca, w którym rozumiem, jakie ubrania wyrażają moją osobowość. I rzeczywiście moja szafa dużo o mnie mówi. Więc większe zmiany w mojej głowie przekładają się na to, jak wyglądam. Tak też się stało tutaj, w Maroku. Wczoraj przyjaciółka powiedziała mi, że te trzy miesiące w Maroku bardzo mnie zmieniły. I to jest prawda. Pod wieloma względami jestem innym człowiekiem. Lepszym dla siebie. Bardziej wyrozumiałym i mniej wymagającym. Bardziej otwartym na to, co przynosi życie. Zaczynam rozumieć swoją wartość. I zaczynam się inaczej ubierać.
W tym momencie brzmią mi w uszach słowa, które nie raz usłyszałam:
I co, pojedziesz do Arabów i zaczniesz się zawijać
w te czarne szmaty.
Od szortów ledwo zakrywających tyłek, które nosiłam, będąc w Maroku pierwszy raz, do tradycyjnego konserwatywnego muzułmańskiego stroju jest bardzo daleka droga. Ale najbardziej uderzająca w tej wypowiedzi jest niechęć do abaji czy jellaby bez podstawowej wiedzy o tych strojach. A wystarczy spojrzeć na obrazy Maryi z dzieciątkiem. Jakoś silnie przypomina muzułmanki i nikt się nie burzy, że ma zakryte włosy.
Zakrywać więcej niż odkrywać – czy to naprawdę coś złego?
Wiele kobiet w Maroku zakrywa się, bo czuje, że to jest dobre. Oczywiście są takie środowiska, gdzie kobieta jest zmuszona przez społeczeństwo do noszenia abaji, a nawet do zakrywania twarzy. Są miejsca, w których kobiety nic innego nie znają, więc nawet się nie zastanawiają, czy to jest spoko, być zakrytą, czy może jednak nie. Wypowiadam się na temat kobiet z dużych miast, bo tylko takie znam. Te kobiety noszą ubrania, pokazujące niewiele ciała, bo tego chcą. Niezależnie od tego, czy noszą hijab, czy nie, ich stroje nie przylegają do ciała i nie epatują seksem.
Obserwując je, uświadomiłam sobie, że piękno nie tkwi w wyeksponowanym biuście. Że nie muszę mieć gołych nóg, żeby wyglądać atrakcyjnie. Nigdy nie miałam zapędów na bardzo skąpe stroje. Nie nosiłam mini spódniczek, opiętych, krótkich sukienek. Nie moje klimaty. Ale jednak. Maroko dało mi inną perspektywę. Pozwoliło mi zrozumieć, jak bardzo zachodnia kultura jest oddalona od fundamentalnych wartości, w tym od szacunku do ciała.
Dziewczyny, co myślicie sobie, gdy
widzicie bilboardy, na których półnaga piękność reklamuje dachówki, czy inne wiertarki?
Po co ona tam jest?
Dlaczego kobiece ciało sprowadza się do roli wabika?
Zupełnie nie chodzi mi o to, żeby raptem zapomnieć, że mamy ramiona, dekolty, biusty, tyłki, biodra i nogi. Mamy i cieszmy się nimi. Ale nie pozwólmy ich nadużywać.
Popłynęłam bardzo głęboko, a miało być o moich ubraniach.
Szorty, dekolty i odkryte ramiona to w turystycznych punktach Maroka już standard. Co jednak, gdy nie jesteś w turystycznej okolicy? Mieszkam w totalnie normalnym miejscu, w którym na początku wzbudzałam niemałą sensację. Ludzie tutaj nie są przyzwyczajeni, że blondynka w leginsach wybiega z klatki schodowej, żeby kupić miętę i dwa pomidory. Przyciągam uwagę, gdy chodzę z zakrytymi nogami. Wolę nie myśleć, co by było w szortach.
Ach, no i jeszcze muszę dodać, że lokalne społeczności pełne są wstydu i zakłopotania. Kobiety spuszczają wzrok, gdy zobaczą, jak łapię w talii swojego faceta (czasem jeszcze nieopatrznie mi się zdarza), a chłopcy uciekają zażenowani z tarasu na dachu, gdy widzą moje kolana. Nie chcę wkraczać z butami w ich świat. To ja jestem przyjezdna i chcę uszanować tutejszą kulturę na tyle, na ile jestem w stanie. Nie chcę też być traktowana jak turystka. Co wtedy?
Jak ubieram się w Maroku?
W zimniejszych miesiącach w zasadzie nie ma żadnego problemu z takim dobraniem stroju, aby był odrobinę skromniejszy i nie tak mocno dopasowany. W sumie tutaj nie odczuwam żadnej różnicy, bo lubię mom jeansy, T-shirty oversize i duże swetry. Noszę się tak, odkąd pamiętam. Lato stanowi jednak pewne wyzwanie. Trochę czasu mi zajęło, żeby odnaleźć mój odświeżony styl, pasujący do zasad, które z czasem wykształciły się w mojej głowie i wpłynęły na to, co podświadomie klikam, a co od razu odrzucam, scrollując strony z ubraniami.
Moja marokańska letnia garderoba
Co noszę latem w Maroku?
- Szerokie, lekkie spodnie o prostym kroju, najczęściej jednokolorowe. Mam też jedne w paski oraz lniane w kropki.
- Kuloty. W spodniach do połowy łydki z bardzo szerokimi nogawkami czuję się jak najlepsza wersja siebie.
- Wiskozowe lub bawełniane spodnie ze zwężanymi nogawkami. Najlepiej czuję się w nich, gdy nieco je podwinę, dodając nonszalancji.
- Szorty do kolan z prostymi lub poszerzanymi nogawkami. Niektóre z nich można uprasować na kant.
- Lekko rozkloszowane sukienki i spódnice midi.
- Długie sukienki boho.
- Boho narzutki, które nakładam na koszulki i sukienki na ramiączkach.
- Bluzki w hiszpańskim klimacie.
- Koszule bez rękawów.
- Koszule, w których można zawinąć rękawy.
- Kapelusze i turbany.
Doszłam też do wniosku, że o ile nie mam problemu ze zdefiniowaniem swojego stylu w ogóle, o tyle coś takiego jak mój letni styl dotychczas nie istniało. Miałam oczywiście letnie szorty i sukienki, ale była to raczej zbieranina bez wspólnego mianownika. Zawsze podchodziłam do tematu letnich ubrań tak, że lato w Polsce jest za krótkie, aby kupować specjalne ubrania na ten sezon. W Maroku to co innego. Tutaj lato trwa jakieś pół roku ;)
Chcę wyglądać z klasą
Czy tego chcemy, czy nie, nasze ubrania sprawiają jakieś wrażenie na otaczających nas ludziach. Czasem wykorzystujemy to świadomie, czasem w ogóle o tym nie myślimy. Ubieramy się jednak nie tylko dla siebie, ale i dla innych. Wybierając strój, chcemy, żeby jakoś nas postrzegano. Słowo, które ostatnimi czasy mam w głowie, gdy wybieram ubrania to „klasa”. Może niekoniecznie w wydaniu slim garniturów i wysokich szpilek. Bardziej chodzi mi o takie poczucie smaku. O to, żebym za pięć lat, oglądając swoje zdjęcia, nie zwijała się ze śmiechu lub nie pukała w głowę, myśląc „Oooooo jak dobrze, że już nie masz 20 lat”.
Maroko przyspieszyło zmiany w mojej garderobie z kilku powodów.
- Napatrzyłam się na tak przeróżnie ubrane kobiety, aż doszłam do wniosku, że kraj jest niesamowicie różnorodny i nie muszę wyglądać, jak wszyscy.
- Choć Marokańczycy to straszni plotkarze, czuję się w Maroku swobodniej niż w Polsce.
- Od miesięcy zbliżałam się do Boga, aż w końcu zaczęłam myśleć też o Jego zaleceniach w kwestii ubioru.
- Nie chcę wyglądać jak turystka z hiszpańskiej riwiery, bo zależy mi na tym, żeby nie postrzegano mnie wyłącznie jako turystkę.
- Mam u boku niesamowitego mężczyznę, który na każdym kroku podkreśla, jak moje ciało jest rewelacyjne, mimo że ja gołym okiem widzę swoje niedoskonałości. To mi dało poczucie, że nie muszę szukać potwierdzenia atrakcyjności na zewnątrz.
- W moim poprzednim związku byłam raczej namawiana do push-upów i stringów na plaży, co nieco wypaczyło moje myślenie o tym, gdzie jest granica nagości.
- Teraz myślę o sobie w kategoriach „Jesteś tak super, że nie dla psa kiełbasa.”
Zauważyłam też, jakie myśli przychodzą mi do głowy podczas wybierania ubrań:
- Za krótkie.
- Za obcisłe.
- Ramiona mogłyby być bardziej zakryte.
- Będę wyglądać goło.
Chcę, żebyście mnie dobrze zrozumieli. To nie są myśli zastraszonej żony Araba, która boi się wyglądać tak, jak chce. To są myśli kobiety, której podejście do pokazywania ciała całemu światu się zmienia. I choć bardzo mi daleko do długiego stroju, który nie podkreśla kształtów ciała, to moje myślenie o ubieraniu się ewoluuje.
Mój Marokańczyk jest zazdrosny jak prawie każdy Marokańczyk. Czasem go krew zalewa, gdy widzi reakcje mężczyzn na ulicy. Ale wielokrotnie od niego usłyszałam, że nie będzie mi dyktował, w czym mam chodzić ubrana.
A co z opalaniem?
Czasem mi brakuje tego, co jest dla mnie normalne w Polsce. Żebym mogła wziąć ręcznik i pójść na dach opalać się w bikini. To kompletnie tu nie przejdzie. Po tym, jak zobaczyłam spuszczany ze wstydem wzrok z powodu moich nagich ud, sama czułabym się nie na miejscu. Plaża to co innego. Na plażę chodzą osoby, które nie mają problemu z tym, żeby się rozebrać. A nawet, jeśli same się nie rozbierają, to nie zawstydza ich twój widok w bikini. Religijne osoby nie chodzą w miejsca, gdzie dziewczyny paradują z gołymi tyłkami. Ale nawet kupując stroje kąpielowe do Maroka, myślałam o tym, żeby były trochę mniej gołe niż zwykle. Obecna moda sprzyja ;) majtki z wysokim stanem i jednoczęściowe kostiumy są wszędzie. Piękne modele z ciekawymi wzorami. I w końcu w stroju jendoczęściowym nie wygląda się jak niemiecka pływaczka.
Tradycyjny marokański strój
Kobiety na ulice zakładają jellaby – długie, proste suknie do ziemi z długimi rękawami. To, co Europejki noszą na marokańskich ulicach, czyli luźne sukienki z krótkimi opadającymi rękawami, przez Marokańczyków uważane jest jedynie za strój domowy i mówią na nie „piżama”. Czasem w takiej piżamie wychodzę na ulicę. I nie ja jedna ;) A ostatnio w centrum Agadiru widziałam Marokankę w żółtej, haftowanej piżamie splecionej w talii czarnym paskiem. Wyglądała obłędnie z rozwianymi, kręconymi, czarnymi włosami.
Bardzo ciekawy wpis. Rozumiem wszystko o czym piszesz i podzielam zdanie. Mój styl ubierania również sie zmienił. Choc w lato zawsze jestem w Europie, nigdy nie zakladam krotkich szortów, wszystko musi byc midi lub dluzej, brak mocnych dekoltów itp. Taka zmiana zaszła odkąd pierwszy raz pojechałam z mężem Marokańczykiem do Maroka. Zaczelam sie źle czuć, gdy mezczyzni patrzyli na moje nogi czy dekolt zarówno w Europie jak i w Maroko. Przeszkadzało mi to i powodawało moj wstyd?? Teraz czuje się dobrze i elegancko. Jestem katoliczką jesli to ma jakies znaczenie ????