Chefchaouen Blue Pearl of Morocco Niebieskie Miasto niebieskie budynki na tle gór

Chefchaouen – moja przygoda z Blue Pearl

O Chefchaouen słyszał chyba każdy, kto interesuje się Marokiem. Niebieskie ulice, góry wokół, niesamowita sceneria do… zdjęć także, ale przede wszystkim do wspaniałego czasu we dwoje. Mnie Chefchaouen nęciło, ale zawsze odkładałam wizytę na bliżej nieokreślone „później”. Aż do pewnego upalnego dnia tuż po ogłoszeniu tymczasowego otwarcia granic przez Maroko.

Niebieskie budynki w Chefchaouen

Akt Pierwszy – Bądź gotowy dziś do drogi

Wyjazd do Chefchaouen nie był jakoś specjalnie zaplanowany. Zasadniczo, w ogóle nie był zaplanowany. Gdy dowiedziałam się, że niedługo muszę opuścić Maroko bez jasnych informacji, kiedy będę mogła wrócić, włączyło mi się typowe FOMO – strach przed tym, że coś mnie omija. Chciałam pojechać GDZIEŚ, nieważne gdzie, i spędzić trochę typowo beztroskiego czasu bez myślenia o niczym. W związku z tym, że pomysł na wyjazd związany był też z ucieczką od mekneskich upałów, chcieliśmy pojechać w miejsce, w którym temperatura nie przekracza 33 stopni w dzień. W kryzysie, kiedy nie mogliśmy spać z gorąca, 30 stopni było w Meknes, ale w nocy. 

Spojrzałam na mapę i zobaczyłam, że Chefachouen jest wcale niedaleko od Meknes i po drodze do miejscowości nad Morzem Śródziemnym, więc upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu. W końcu kto, wiedzący co nieco o Maroku, nie marzy o Niebieskim Mieście.

Kobieta siedzi na schodach niebieskiego budynku w Chefchaouen

Machina ruszyła. Przedstawiłam plan mojemu prywatnemu kierowcy i powiedziałam, że ja jadę. Nie wiem, jak ty, ale ja jadę. Powinnam tu spojrzeć na siebie z politowaniem, bo bez prawa jazdy i znajomości arabskiego dotarcie do Chefchaouen z Meknes wcale do prostych nie należało. Kierowca jednak szybko plan zaakceptował. Spodobała mu się wizja plaży i temperatur niższych o co najmniej 10 stopni, pozwalających normalnie żyć w ciągu dnia. Co dalej? Samochód z wypożyczalni. Okazało się to nie takie proste, bo:

  1. wiele firm wymaga czeku jako zabezpieczenia. Czeku. Nie numeru karty kredytowej. Czeku! Nie miałam pojęcia, że instytucja czeku jeszcze funkcjonuje. Na dzień dzisiejszy mija dobre 3 tygodnie od złożenia zapotrzebowania na czek w banku. Jak się łatwo domyślić, ani widu, ani słychu.
  2. mój prywatny kierowca ma prawo jazdy od niedawna, co dla niektórych wypożyczalni też jest problemem. 
Meczet w Chefchaouen
Zdjęcia kompletnie nie ilustrują tekstu, ale gdzieś je muszę wcisnąć

Gdzieś po drodze Moroccan Prince przypomniał sobie, że jego kuzyn ma wypożyczalnię samochodów. Kuzyn czeku nie chciał. I na tym koniec dobrych wiadomości. Słusznie mówi przysłowie, że z rodziną wychodzi się najlepiej na zdjęciach. Samochód, który nam dostarczył, na pierwszy rzut oka nie był taki zły, obtarty z prawej strony i to w sumie tyle. Kwiatki zaczęły się, gdy nie-mąż spotkał się ze znajomym mechanikiem. A ten dał nam veto na wyjazd gdziekolwiek rzeczonym samochodem. Dodam tylko, że byłam już spakowana, a przy mojej neurotycznej osobowości zmiana planów to taki mały koniec świata. Nastrój z euforii spadł gdzieś w okolice paznokci u stóp i przez te stopy został przydeptany.

Jakby mało było atrakcji, do decyzji o NASZYM wyjeździe włączyła się rodzina. Maglowali Moroccan Prince’a ponad godzinę, jak to wcale nie musimy nigdzie jechać teraz, bo mamy czas. Możemy pojechać następnym razem. Całkowicie się z tym nie zgadzam, bo ani nie wiem, kiedy ten następny raz będzie miał miejsce, ani nie zamierzam przeciągać radosnego, marokańskiego bezrobocia w nieskończoność. Argument numero secondo głosił, że przecież corona, że marokański rząd jest nieprzewidywalny, że dzisiaj w Meknes było 11 nowych przypadków, a co jak zamkną Meknes tak samo jak Tangier i nie będziemy mogli wrócić… I oczywiście stan techniczny samochodu. Że jak taką ruiną gdzieś jechać. Z tym akurat nie mogłam się nie zgodzić. Jednak ja przez cały czas tej dyskusji w ogóle nie wiedziałam, co się dzieje. Taka rzeczywistość, gdy nie rozumiesz języka, w którym mówi rodzina twojego lubego.

Scrollowałam sobie instafotki z Chefchaouen, gdy nagle usłyszałam zmęczony, zmarnowany głos: „Myślę, że nigdzie nie pojedziemy”. Ooooooooo!!! Wyobraź sobie moja droga Czytelniczko, co się wtedy stało. Strzeliłam focha jak 150, mając głęboko w dupie tak ukochane przez Marokańczyków pozory. Wypaliłam piorunami z oczu i poszłam rysować na uspokojenie. Podejrzewam, że wtedy rozegrała się dyskusja na temat mojej reakcji, ale miałam to centralnie gdzieś, bo mieszanie się w takie tematy to było dla mnie zdecydowanie za dużo. A najbardziej winny był ON, że dał się zdominować. Odczekałam do momentu, gdy każdy zamknął się za swoimi drzwiami (a trochę to trwało. Kto żył w Maroku, ten wie, że tu się nie chodzi spać o 23.) i zaczęłam wykład życia. A na pewno wykład tego związku. Pominę szczegóły, bo to miał być post o wyjeździe do Chefchaouen, a ja jeszcze nawet nie dobrnęłam do wkładania torby do samochodu. Wykładem osiągnęłam jednak swój cel, nacisnęłam, gdzie trzeba i tadaaaam! Jedziemy.

Chefchaouen

Następnego dnia odbyła się wizyta w wypożyczalni kuzyna, próby wymiany samochodu na inny, a ostatecznie mniejsze i większe naprawy tego rupiecia. Upłynął nam kolejny dzień, bo po południu nie było już sensu jechać. Chcieliśmy pójść szybko spać, żeby wstać naprawdę rano. Było tak gorąco, że oczywiście o normalnym śnie nie było mowy. Zanim się ogarnęliśmy nieprzytomni, zjedliśmy porządne śniadanie, bez którego teściowa nie chciała nas wypuścić, zrobiło się koło 9. 

Akt drugi – komu w drogę, temu głośnik, mandaty i łapówki

Skoro było już po 9, stwierdziliśmy zgodnie, że skoczymy do jednego sklepu kupić głośnik bluetooth, bo głośniki w samochodzie nie działały, a czymś sobie trzeba było umilać drogę po marokańskich drogach krajowych. Dwa sklepy były zamknięte, ale że już byliśmy w transie, a ja chciałam słuchać głośno Petit Biscuit, pojechaliśmy w kolejne miejsce. Zostawiliśmy samochód w zupełnie niepozornym miejscu, ja zostałam w środku, żeby było szybciej.

Po kilku minutach podszedł do mnie policjant, mówiąc jedynie „sir”, co w wolnym tłumaczeniu mogłoby znaczyć „jedź stąd kobieto, bo tu jest zakaz parkowania”. Zaczęłam mu tłumaczyć po angielsku, że nie mam prawa jazdy i że już dzwonię po kierowcę, żeby przestawił samochód. Jestem pewna, że zrozumiał nic czyli po marokańsku „welo”. Jednak po pojawieniu się nie-męża sytuacja zmieniła trochę charakter. Pan policjant poczuł, że musi zachować się bardzo przepisowo i wlepił nam mandat za złe parkowanie. Wzięłam to żartem, stwierdziłam, że tak w życiu bywa, jak się nie widzi znaków zarośniętych przez krzaki, ale też mocno pożałowałam, że nie mam prawka i nie przestawiłam tego samochodu. 

Kobieta w długiej sukience Chefchaouen

Pełni dobrej nadziei włączyliśmy głośnik i ruszyliśmy w naszą trasę z otwartymi szybami, bo klimatyzacja oczywiście była pusta. Niosła nas radość i wolność. Tak przez jakieś 36 km. Do momentu, gdy zatrzymała nas policja z suszarką. Za przekroczenie prędkości oczywiście. Sama prędkość za duża nie była, ale okazało się, że samochód ma nieważne badania techniczne. Od jakichś dwóch miesięcy. Chciałabym zobaczyć swoją twarz wtedy. Już widziałam oczami wyobraźni lawetę i żałosny powrót do domu. Z pomocą jednak przyszedł fakt, że w Maroku prawie wszystko można załatwić łapówką. Tak też odbyło się to i w naszym przypadku. Szczerze mówiąc, nie wyobrażałam sobie jechać w podróż samochodem z nieważnymi papierami, ale policjant zapewnił nas, że byle byśmy nie przekraczali prędkości, a nikt tego nie będzie sprawdzał. No i cholera miał rację! Mimo licznych kontroli związanych z podróżowaniem w czasach korony żaden policjant nie zainteresował się krzyczącą na czerwono datą.

Tutaj spełniła się przepowiednia jednej z moich instagramowych koleżanek – „Zobaczysz, że jeszcze ci się to łapówkarstwo przyda.” Ooooj, jak bardzo miała rację!

Później było już w zasadzie bez przygód. Jechaliśmy do bólu przepisowo, serce mi drżało przy każdym spotkaniu z policją, powietrze gorące jak z czeluści piekieł wpadało do środka, pot lał się strumieniami, ale co najważniejsze – poruszaliśmy się do przodu.

Jak długo można jechać 200 km? Ano można… Tak jak po trasie autostradą Agadir – Meknes byłam zachwycona stanem dróg, tak wjeżdżając na drogi krajowe, cofnęłam się w czasie jakieś 60 lat. Zatem po milionie zakrętów i wiosek po drodze osiągnęliśmy Chefchaouen po jakichś 4 godzinach jazdy. Z Bożą pomocą. 

witrażowe okna

Akt trzeci – nocleg w Chefchaouen

O nocleg się nie martwiłam, bo w Maroku nie ma turystów, więc większość miejsc stoi pusta. Nawet chciałam pójść na żywioł i wynająć coś od ludzi oferujących zakwaterowanie z ulicy. Jednak tym razem mój Marokańczyk był nieugięty i zupełnie niemarokański. Znalazł mieszkanie na airbnb, które okazało się strzałem w dziesiątkę.  Doskonała lokalizacja w medynie, bliziutko głównego placu. Lśniąco czysto, wszystko zadbane i świeże. Może ta ilość niebieskiego w środku nie do końca była stylowa i raczej kiczowata, ale za to jak bardzo cheouańska! Bardzo podobały mi się liczne marokańskie detale, witrażowe okna, wyłożony kamieniami prysznic… I taras na dachu pełen doniczkowych kwiatów. Spędziłam na nim jedną z piękniejszych nocy w życiu, leżąc, otoczona ramionami, którym ufam bezgranicznie i wpatrując się gwiazdy. 

Widok z tarasu na Chefchaouen

Doba kosztowała 270 dh (ok. 110 zł), a w mieszkaniu była jeszcze druga sypialnia. Co prawda maleńka, ale mieszkanie jest odpowiednie nawet dla 4 osób na krótki wypad. Dlaczego na krótki? Bo nie ma w nim pralki, a kuchnia jest bardzo mała i nie wyposażona do wielkiego gotowania. Jednak mi to w ogóle nie przeszkadzało. Miejsce uważam za moje najlepsze doświadczenie z airbnb w Maroku.

Chefchaouen to miasteczko, do którego warto wpaść na kilka dni i na taki wypad mieszkanie jest zupełnie odpowiednie. Przynajmniej według moich standardów.

I zaznaczam, nie jest to reklama, współpraca, ani cokolwiek innego. Nie wiem, czy kiedykolwiek osiągnę takie zaangażowanie czytelników, aby cokolwiek reklamować hhhhh. W każdym razie, wrzucam link, gdyby ktoś potrzebował przyjemnego noclegu.

https://www.airbnb.pl/rooms/39178971?s=67&unique_share_id=8f432856-5be7-47f2-b5b0-3310c5539671

Kobieta w Chefchaouen na tle niebieskich budynków i drzwi

Akt czwarty – zwiedzanie Chefchaouen

Co zobaczyć w Chefchaouen? Jak się zabrać za to miasto? Jadąc do Chaouen, wiedziałam tylko tyle, że jest niebieskie i że na pewno zrobię tam milion zdjęć na insta.

Niebieska jest medyna, reszta miasta całkiem normalna, raczej biała, co widać ze wzgórza, z którego wjeżdża się do Chefchaouen. Nie mogłam sobie odmówić zatrzymania samochodu na tym wzgórzu. Spocona, z mokrym tyłkiem, w bliskim towarzystwie policji kontrolującej wjazd do miasta, napawałam się wolnością i powietrzem o temperaturze niższej niż 40 stopni.

Chefchaouen

Mieliśmy tam spędzić jedną noc. Bo malutkie, bo tylko spacer po medynie. Ale skoro przyjechaliśmy koło 16, padnięci po trasie, która wycisnęła z nas siódme poty, po drzemce zadzwoniliśmy do właściciela, zaklepując kolejną noc. I było bardzo warto.

Medyna Chefchaouen i jej okolice to niewielka przestrzeń, która po prostu ma klimat. Nie ma co się nastawiać na nie wiadomo jakie zwiedzanie. To wszystko zależy od preferencji, wiadomo. Bo i na pewno można znaleźć przewodnika, który opowie o historii miasta i zabierze w miejsca ważne z punktu widzenia przeszłych wydarzeń. Mnie to osobiście nie kręci. Wolę chłonąć atmosferę, spacerować, szukać pysznego jedzenia i odcinać się od rzeczywistości. Na taki styl zwiedzania dwa dni w Chaouen zupełnie wystarczy. 

Co o Chefchaouen mówią przewodniki?

Chefchaouen to niewielkie miasto (43 tysiące mieszkańców) położone w górach Rif, co według mnie jest wybawieniem, bo mimo że miasteczko znajduje się w raczej kontynentalnej części Maroka, to nie jest tam tak szalenie gorąco. Mieszkańcy Maroka wykorzystują od lat te klimatyczne dobrodziejstwo i ściągają w okolice Chaouen i gór Rif latem. My zrobiliśmy to samo. W okolicach Meknes, skąd uciekaliśmy, teraz nawet kaktusy usychają. Wierzcie lub nie, usychają.

Miasto zostało wzniesione w 1471 roku jako niewielka kasbah (fortyfikacja obronna) w czasie najazdów Portugalczyków na Maroko. Dalej nie będę wnikać w historię. Dla ciekawych – wikipedia odpowiada.

Kobieta w tradycyjnym stroju z chefchaouen

No i teraz mój przewodnikowy hit – miasto było przez wiele lat uważane za święte, a przyjazd turystów był zakazany. DLATEGO mieszkańcy Chefchaouen nadal nastawieni są nieufnie i niechętnie do turystów, szczególnie tych robiących zdjęcia. Miasto jest pełne oszustów i naciągaczy, próbujących wykorzystać niewiedzę i naiwność obcokrajowców. 

Nooooo… bardzo zabawne. Od razu widać, że osoba pisząca przewodnik nigdy w tym mieście nie była. Turysta w Chefchaouen ma pełen spokój i komfort. Może chodzić między uliczkami, przy których mieszkają ludzie, robić zdjęcia, oglądać towary bez presji, że musi coś kupić. Wiele miejsc jest specjalnie przygotowanych pod zdjęcia turystów. Za kilka dirhamów można napstrykać sobie milion zdjęć i nikt na to krzywo nie patrzy. Chefchaouen turystyką stoi. Mnóstwo osób na ulicach zaproponuje Ci nocleg albo i inne atrakcje ???? Zatem bez obaw. Mieszkańcy Chaouen nie są negatywnie nastawieni do turystów. Pamiętaj jednak, mimo że miasto wygląda jak plan zdjęciowy, ludzie tam żyją. Zwyczajnie. Codziennie. Fotografuj dyskretnie, nie zaglądaj w uchylone drzwi. Po prostu szanuj prywatność.

Dlaczego Chefchaouen jest niebieskie?

Teorii i legend jest kilka. Pierwsza mówi, że Żydzi, którzy zaczęli zamieszkiwać Chaouen tradycyjnie malowali budynki niebieskim barwnikiem o nazwie tekhelel, aby przypominać ludziom o wielkości Boga. Według innych niebieski kolor odstrasza komary, reprezentuje niebo… Bardzo prawdopodobna jest teoria o tym, że w latach 70-tych XX wieku władze miasta nakazały mieszkańcom malować budynki na niebiesko własnie po to, aby stworzyć miejsce bardzo charakterystyczne i przyciągnąć turystów. 
No to tak w kontekście niemile widzianych turystów.

W Chefchaouen jest mnóstwo kotów. Mnóstwo. Jedząc cokolwiek, będziesz mieć co najmniej 20 towarzyszy wpatrujących się wielkimi oczami i proszących o smakołyki. Co dobre, te koty raczej nie są głodne. A na pewno nie są chude. Na ulicach można zobaczyć miseczki z wodą i jedzenie, zatem mieszkańcy dbają o czworonożne towarzystwo. Ze względu na tabuny kotów można też natknąć się na kocie kupy na środku ulicy, ale tego już na instafotkach nie widać. Dobrze, że w żadną nie wdepnęłam ;)

Kasbah w Chefchaouen

Mój subiektywny przewodnik po Chefchaouen

W Chaouen spędziłam dwa dni pełne wspinaczek. Medyna jest położona na wzgórzu, zatem czeka Cię wiele schodów lub wznoszących się ulic. Nie polecam butów na obcasie! Poza tym bruk na ulicach jest często śliski. Podczas pobytu poruszałam się po bardzo niewielkiej przestrzeni – medynie, ogrodzie przy kasbie i spacerując Avenue Hassan II do ogrodu na rondzie. Dlatego zdecydowanie polecam zostawienie samochodu w bezpiecznym miejscu i dreptanie na własnych nogach. 

Gdzie zaparkować?

Jadąc Avenue Hassan II po prawej stronie zobaczysz panów „parkingowych”, którzy pomogą zaparkować samochód w ciasnocie, na dzień przykryją szyby, a w nocy rzucą okiem, czy wszystko w porządku. To wszystko za 15 dirhamów za dobę. Kawałek dalej znajduje się hala parkingowa za 50 dirhamów za dobę, a na końcu drogi, za kasbą też można zaparkować, ale nie wiem, za ile. 

Po zostawieniu samochodu do medyny można wejść dwiema drogami (są i inne oczywiście, ale te są najbliższe i najbardziej intuicyjne). Jedna prowadzi w górę po schodach obok niebieskiej fontanny (?), a druga, dalsza, ale bez schodów – wokół kasby.

Kobieta w Chefchaouen
O właśnie tymi schodami można dojść do głównego placu medyny

Gdzie jeść?

Niezależnie, którą drogę wybierzesz, dojdziesz do centralnego placu, którego nie da się z niczym pomylić. Jest na nim kilka restauracji i kawiarni, gdzie można zjeść pyszne jedzenie za małe pieniądze. Za kuskus płaciliśmy 40 dirhamów, a za półmisek ryb i owoców morza podany z pyszną, prawdziwą bagietką (a nie napompowaną powietrzem) i chermoulą – 70 dirhamów. Taka porcja spokojnie wystarczyła na kolację dla dwóch osób. W kawiarniach na placu ceny też są super. Za kawusię około 10 dh. 

Talerz owoców morza i ryb
Najlepsza sola ever

Miałam to szczęście, odwiedzić Chefchaouen bez turystów, bez kolejek do zdjęć i bez tłumów. Chociaż w typowych marokańskich porach jedzenia wszystkie stoliki w restauracjach na placu były zajęte. Idąc na kolację, kelner zgarnął nas i poprosił, abyśmy poczekali przy stoliku „firmowym” ;) czyli takim, przy którym siedzi rodzina, jak nie ma ruchu. W międzyczasie, wybieraliśmy, co chcemy jeść. Moroccan Prince pytał o dostępność ryb i owoców morza, kelner odkrzyknął: „Kollchi kayn (wszystko jest)”. Na co ja odpowiedziałam: „Kollchi kayn walakin tabla makaynch (wszystko jest, ale stolika nie ma)”, czym wzbudziłam ogromną wesołość zebranych. Tak, używając darijy, często robię za klauna. 

Śniadanie następnego dnia jedliśmy na obrzeżach medyny, w miejscu posiadającym jedynie arabskie menu. Jeśli lubisz poczuć się, jak element pasujący do świata, który odwiedzasz, zajdź tam. Nakarmią Cię za grosze w sposób, w jaki jedzą miejscowi. Do tego stopnia, że tylko ja dostałam sztućce.

Lokalna restauracja w Chefchaouen
Miejsce na typowe marokańskie śniadanie – Rue Assaida Alhorra, kod plus 5P9M+7X

Trafiliśmy tam zupełnie przez przypadek, bo nie dogadaliśmy się ze sobą. Ja chciałam iść na śniadanie, a potem łazić po uliczkach niebieskich i bardziej niebieskich. A ON myślał, że od razu idziemy łazić. No jakże by to?! Co to za przyjemność, w Niebieskim Mieście, prawie że unosząc się nad ziemią od tego błękitu i głodna z burczącym brzuchem? No way!

Jak zwiedzać Chefchaouen? Po prostu kręcić się po uliczkach. W ten sposób może nie da się zaliczyć wszystkich instagramowych spotów, ale przypadkowe znajdowanie pięknych miejsc jest takie przyjemne! Mimo tego wrzucam namiar na chyba najbardziej rozpoznawalne miejsce w Chefchaouen. Pilnujący pan z zaangażowaniem robi zdjęcia po 5 dirhamów od osoby ;) A tutaj macie listę najbardziej znanych miejsc na fotki w Chaouen – klik i klik.

Photo spot Chefchaouen para młodych osób siedzi na ziemi
Jedno z najbardziej znanych miejsc na zdjęcia w Chefchaouen – kod plus 5P9Q+WM

Swoją drogą, zanim zaczęłam pisać ten post, nie miałam pojęcia, że takie listy istnieją. W pierwszej chwili poczułam lekki niedosyt. No że jak to! Nie zrobiłam sobie zdjęć tu. I tu. I tu jeszcze. A potem stuknęłam się w czoło, myśląc, że chyba mi całkiem odwali przez ten instagram.

Drogi pamiętniczku – czyli jak Blondynka w Maroku i Moroccan Prince spędzili czas w Chefchaouen

Mural w Chefchaouen

Pierwszy wieczór spędziliśmy na spacerze do ogrodu na rondzie. Za czorta na mapie nie mogę znaleźć, jak on się nazywa, ale chyba jest tylko jeden taki w całym mieście. A przynajmniej w okolicy medyny. Po drodze namierzyliśmy napis „I love Chefchaouen”, gdzie postanowiliśmy wrócić przy dobrym świetle, oraz niebieski mural. Za fotki z napisem – 5 dh za osobę.

Napis I love Chefchaouen

Ze straganu przy ulicy wypiłam też jeden z najpyszniejszych soków pomarańczowych zrobiony z takiej ilości pomarańczy, że nie mogłam pojąć, jak to się opłaca. A z kobietą, która ten sok robiła, udało mi się zamienić kilka słów i wymienić przyjacielskim uściskiem. Po powrocie na główny plac raczyliśmy się najpyszniejszą solą (rybą, nie przyprawą) na świecie i muzyką gnawa na żywo. Nawet czapeczkę nałożyłam i wlazłam pomiędzy muzyków. Tak, to jest moja prawdziwa natura. Proszę państwa, wszystkie światła na mnie. 

Poranek dnia drugiego wypełnił niebieski spacer. Bardzo przyjemny, bo miasto było puste i nie było 40 stopni, a jedynie 33. Jednak mimo to plecy miałam mokre, a Moroccan Prince, jak to Moroccan Prince, zaczął narzekać, że jest za gorąco i się zmęczył, więc wróciliśmy pod prysznic w naszej pięknej lokalizacji. Widok z tarasu mieliśmy nieziemski, ale też przy okazji zauważyłam, że z restauracji na placu będzie jeszcze bardziej nieziemski.

Para w tradycyjnych marokańskich strojach w Chefchaouen

Najbardziej medialną restauracją Chaouen jest HAMSA, ale dowiedzieliśmy się, że jest zamknięta, a właściciel przebywa we Francji tudzież innej Hiszpanii. HAMSA otworzyła się jakiś tydzień po mojej wizycie, ale nie narzekam. Złapałam widoczek z innego miejsca, bardziej po lewej. Wieczorem zahaczyliśmy o ogród przy kasbie pełen Marokańczyków celebrujących życie towarzyskie, a noc spędziliśmy na tarasie, leżąc na kocu, wpatrując się w gwiazdy, rozmawiając i chłonąc ten stan, który czasem po prostu wytwarza się między bliskimi sobie ludźmi. Kiedy wszystko jest dokładnie takie, jak powinno być i czujesz, że ten moment mógłby trwać wiecznie. Zatem… Chefchaouen! Dziękuję ci za jedną z najpiękniejszych nocy w moim życiu. 

Polka i Marokańczyk w Chefchaouen

Akt piąty – jedziemy dalej

Poranek rozpoczęliśmy od regularnej kłótni, bo: 

  • ja chciałam zrobić zdjęcia w mieszkaniu, które wynajęliśmy.
  • ja chciałam iść na śniadanie, zanim pojedziemy do Tetouan.
  • ja zostałam poproszona o pstryknięcie fotki dla zupełnie nieznanych mi nowożeńców. A jako że mnie rozczula, że przyjaciołom chce się robić niespodzianki, to dlaczego miałabym nie dołożyć do tego swojej cegiełki?

Wszystkie trzy przyczynki spotkały się z dosyć stanowczym sprzeciwem. Aż się zdziwiłam nawet, że Moroccan Prince stał się raptem taki nieprzejednany. Nie drążyłam, bo jednak droga była przed nim. A kto jeździł marokańskimi drogami krajowymi, ten wie, że 70 km można jechać i jechać…Dotarliśmy do samochodu, zapakowaliśmy bagaż i siebie. I, jak się słusznie domyślasz, wcale nie pojechaliśmy beztrosko w dalszą drogę. Nie. Napotkaliśmy rozładowany akumulator. Idealny początek dnia. To chyba w ramach utrzymywania homeostazy. W odpłacie za doskonałą poprzednią noc.

Ciąg dalszy nastąpi, bo przed sobą mamy 70 km do Tetouan i 3 noclegi tam. A było równie emocjonująco.

3 thoughts on “Chefchaouen – moja przygoda z Blue Pearl

  1. Pani Aleksandro,
    jestem od 5 lat żoną Marokańczyka, który urodził się w Chefchaouen i miałam okazję poznać ten kraj. Przyznam, że zaskoczyła mnie Pani relacja i opinia dot. wypożyczania samochodu i uważam, że powinna Pani ją sprostować bo wprowadza Pani ludzi w błąd. Stwierdzenie, że wiele firm wymaga czeku jako zabezpieczenie wymaga jednak wyjaśnienia. To jest nielegalny i karalny proceder, może się dla osoby przekazującej czek skończyć nieprzyjemnymi konsekwencjami prawnymi – szkoda, że Pani partner o tym nie powiedział. Taka praktyka dzieje się w stosunku do Marokańczyków bo nieuczciwi właściciele wypożyczalni chcą mieć zabezpieczenie w sytuacji gdy samochód zostanie uszkodzony a generalnie takie koszty powinien pokryć ubezpieczyciel. Wielokrotnie wypożyczaliśmy samochód w Maroko w różnych miastach i nigdy nikt od nas nie żądał czeku, samochody miały aktualne badania techniczne, sprawną klimatyzację, były ubezpieczone. Takie stwierdzenia robią antyreklamę i mogą zniechęcać ludzi do odwiedzania i korzystania z różnych usług w Maroko.
    To miasto jest odwiedzane również z innego ważnego powodu o którym Pani nawet nie wspomniała, region słynny z produkcji haszyszu, którego zapach unosi się wszędzie, co chwilę ktoś go próbuje turystom sprzedać. Z tego powodu jest tam też mnóstwo turystów.
    Życzę udanego pobytu i proszę potwierdzać informacje w kilku źródłach, aby nie wprowadzać ludzi w błąd.

    1. Pani Grażyno,
      Dziękuję bardzo za komentarz – uważam, że cenny. Cieszę się, że podzieliła się Pani swoimi doświadczeniami, które są zupełnie inne od moich. Proszę jednak wziąć pod uwagę, że ja również opisałam jedynie swoje doświadczenia. Przekazałam prawdziwą historię – moją historię. Tekst ma charakter subiektywny, co kilkukrotnie podkreślam. Proszę mi wierzyć, że jeśli przygotowuję artykuły, które mają przekazywać wiedzę, bazuję na źródłach. Ten tekst to po prostu osobisty pamiętnik. Z historią pełną nieporozumień, czeków i bez haszyszu. Wiem, że Chaouen słynie z haszyszu, ale odwiedziłam miasto, gdy było puste, bez turystów i nikt mi haszyszu nie proponował. Pewnie dlatego o tym nie wspomniałam – bo tego nie doświadczyłam. Ale podkreślam – bardzo dobrze, że Pani napisała i o haszyszu, i o zupełnie innych doświadczeniach z wypożyczaniem samochodu. Zapraszam częściej :)
      Pozdrawiam!

    2. Pani Grażyno jestem bardzo zaskoczona wymową Pani komentarza:( Zieje z niego wyższość oraz pogarda:( Rozumiem, że można mieć różne doświadczenia i można też w sposób przyjazny się nimi wymieniać, wzbogacać. Wytyka Pani brak rzetelnego źródła, a sama powołuje się, w pierwszym zdaniu, na staż małżeński z Marokańczykiem, który czyni Panią bardziej wiarygodną, obytą, lepiej zorientowaną- nic bardziej mylnego:( W dzisiejszych czasach zdecydowanie bardziej brakuje nam pokory i przyjaźniejszego nastawienia;) Wszystkiego dobrego Pani życzę, a „blondynkęwmaroku” wciąż z zainteresowaniem odwiedzam;)

Comments are closed.

Related Posts

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Back To Top
error: Nie kopiuj mojej pracy, dziękuję.