Blondynka wyjeżdża z Maroka

Ten tekst napisałam dwa tygodnie temu, gdy decyzja o wyjeździe z Maroka zapadła na dobre. Jest to zbiór moich myśli, wszystkiego, co się we mnie kotłowało. Opis mojego strachu i niepewności. Bardzo chaotyczny. Nic nie zmienię w tym tekście, mimo że:
1) już tego strachu we mnie nie ma,
2) czasem może się zgubisz w plątaninie moich myśli.
Zostawiam te słowa w pierwotnej formie, tak jak płynęły z mojej głowy i układały się pod palcami w środku nocy.

A w zdjęciach pokażę Ci historię Blondynki w telegraficznym skrócie. Enjoy!

Wyjeżdżam. Pakuję się. Pierwszy raz od dawna pakuję rzeczy, które zabiorę z Maroka, a nie które tu przywiozę. Wiedziałam, że ten moment nastąpi. Wiedziałam, że w końcu przyjdzie czas, żeby pójść dalej, gdzie ścieżka prowadzi. Ale trudno mi. I boję się. Mogłabym ci wciskać kit, że jadę do Polski na wakacje, żeby uciec od upału w Meknes, który odbiera zdolność myślenia. Od dawna wiedziałam, że tego lata nie chcę spędzić w Maroku. Poprzednie wystarczająco dało mi w kość. Lato w Meknes jest dla hardkorów. Tak, uciekam od upału, ale też, a w sumie przede wszystkim, kilka dni temu pogodziłam się sama ze sobą. Decyzja zapadła, wyjeżdżam z Maroka i tym razem nie wiem, kiedy wrócę. Nie jest mi łatwo. Od półtora roku to Maroko było moim miejscem, moim celem i moim lekarstwem. Boję się, że wraz z wyjazdem z Maroka utracę tą iskrę, zamknę się w sobie, zwiążę ręce, zasypię toną wątpliwości. Boję się. 

Turystka w Marrakeszu pełną gębą. To tam wszystko się zaczęło. Pamiętam, że był to piątek, a ja miałam dekolt wielki jak Rów Mariański. Brawa dla tej pani.
Potem była Essaouira.

A jednocześnie tak bardzo się cieszę. Jestem podekscytowana. Opowiadam o miejscach, w które pójdziemy, które są dla mnie w jakiś sposób ważne, które uwielbiam odwiedzać. Do „Kontrastu” na gdyńskiej plaży, na naleśniki, do „Pasta Miasta”. Do Malborka. Do Krakowa na zapiekanki. Dzisiaj krzyknęłam „Juwenalia!” I zaczęłam opowiadać o koncertach i że pójdźmy, i że knajpy, i muzyka, i to wszystko czego nie chcieli ze mną robić moi dawni znajomi. Od brata usłyszałam kilka razy, że mam znajomych, którzy do mnie nie pasują. To już czas przeszły. Miał milion % racji. 

Następnie wielkie zwiedzanie. Rabat…
Casablanca
I znowu ukochany Marrakesz.

Z moim mężem już dawno umówiliśmy się, że wyjedziemy, gdy będę gotowa. Że to będzie moja decyzja. I to chyba było jeszcze gorsze, bo nie wiem, czy ja kiedykolwiek będę w stanie po prostu wyjechać z Maroka i nie tęsknić, nie zostawiać tu kawałka siebie. Wiem, że Nouamane chce pomieszkać w Europie, chce zmienić swoje otoczenie, odkrywać tam, jak ja odkrywam tu. Pożyć inaczej, bez restrykcji, które narzuca mu marokańska kultura. Ale on nie naciskał.

„Nie kupię żadnego biletu, dopóki nie będziesz tego chciała. Żyłem tu 27 lat, mogę żyć dłużej.”

I kilka dni temu powiedziałam mu: „Lecimy. Już czas.” A potem po moich policzkach pociekły łzy. Wypłakałam strach przed nowym, przed zmianą. Wypłakałam tęsknotę, która już jest we mnie, mimo że jeszcze jestem tutaj. Na tej ziemi, która oddała mi mnie, która pomogła mi w końcu wziąć życie w moje ręce. 

Potem poznałam rodzinę Nouamane’a. Srałam w gacie, czy mnie zaakceptują.
Później pierwsza fala pandemii przez przypadek spędzona w Agadirze.
Powrót do Meknes pod koniec czerwca.

Uspokoiłam się i pogodziłam sama ze sobą.
Wiesz, ja zawsze trzęsę się w środku do momentu, kiedy decyzja nie zapadnie. Rozważam, analizuję. Na szczęście już nie piszę 138 czarnych scenariuszy, jak dawniej, ale nadal jestem niespokojna. Na egzaminach na studiach stresowałam się tylko do momentu, gdy dostałam kartkę z pytaniami do ręki. Wtedy spływał na mnie spokój, wiedziałam, że już nic nie zmienię, o nic nie zapytam, nic nie doczytam. Jestem ja i zadanie przede mną. I tak jest ze mną w życiu. Ok, lecimy. Zapanował spokój we mnie. Nie tłukę się ze sobą. Nie zadaję sobie pytań, czy na pewno i czy może za miesiąc albo za 3, albo za 7. Co nie znaczy, że się nie boję. 

Później nastało zwiedzanie, bo nie mogłam wytrzymać temperatur w Meknes. Byliśmy w Chefchaouen…
w Tetouane…
I na plaży niedaleko Sale.

Mój mąż nie rozumiał tych łez. Patrzył na mnie bezradnie.
Ola, dlaczego? Przecież teraz lecimy razem. Przecież zawsze mówiłaś, że w końcu chcesz ze mną wsiąść w samolot. Przecież już więcej cię nie zostawię samej na lotnisku. Przecież to nie miejsce cię definiuje. Tak jak wspieram cię, żyjąc w Maroku, tak będę cię wspierał gdziekolwiek. Tak samo będę się z tobą śmiał i robił głupie rzeczy, tak samo będę mówił „zrób to, nie bój się, masz w sobie wszystko, co potrzeba”. Nie pozwolę, żebyś kiedykolwiek znowu została kobietą od wszystkiego. To nie Maroko stworzyło ciebie taką, ani nie Maroko stworzyło nasz związek. To my kreujemy naszą rzeczywistość.

W międzyczasie wpadłam do Pytania na Śniadanie. Ani sławy, ani pieniędzy, sorry ;)

I wiem, że on ma rację. Ale boję się sprawdzić. Czy na pewno nie zapomnę, czym jest szczęście?
Muszę to sprawdzić. A raczej muszę udowodnić sobie, że Nouamane ma rację. Że to ja sama. Że szacunek do siebie samej, że ta miłość i uważne słuchanie siebie… Że to ja. Nie miejsce, w którym żyję. Maroko otworzyło przede mną nowe horyzonty. W Maroku zrozumiałam tak wiele, jak nigdy wcześniej. W Maroku nauczyłam się, co to jest tolerancja i co to jest inność. W Maroku odbudowałam poczucie własnej wartości, dotarło do mnie, że nie wszyscy muszą mnie lubić, że nie muszę kontynuować relacji, które mnie wykańczają, nie muszę być zawsze i dla wszystkich, i nie muszę być szybka, ani zawsze zmęczona, ani… Wiesz, mogę tak bez końca. Ale im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej jestem pewna, że gdyby nie MÓJ kryzys, nie MÓJ wzrost, nie MOJA świadomość, nic by się nie zmieniło. Nieważne, w Maroku, w Peru, w Indiach… Nieważne, gdzie, ważne, co mam w sobie.

Wróciłam do ulubionej kawiarni w Meknes.
I spędziłam zimę.

Kłopoty — istnieją jak Bóg.

Piję mleko i miód. Lubię życie, którym żyję, się nie modlę o cud.

Taco zawsze ze mną w trudnych chwilach.

Kłopoty istnieją, istniały i będą istnieć. Szczęście to nie stan, w którym nie ma kłopotów. To stan, w którym nie boisz się radzić sobie z kłopotami. I jestem pewna, że to mój stan.

W Maroku wzięłam ślub.
Pojechaliśmy do Marrakeszu uczcić podpisanie dokumentów ślubnych.

Dzisiaj poszłam do mediny, do kawiarni, posiedzieć na dachu z jednym z ulubionych widoków. Chłonęłam bardziej. Czułam mocniej. Żegnałam się z Marokiem. Ostatni raz tak żegnałam się z tym miejscem w styczniu 2020. Stałam na skraju skarpy, patrzyłam na zachód słońca i wdrukowywałam w siebie ten widok i to uczucie. Myślałam, że nie przyjadę przez kilka miesięcy. Lądowałam z powrotem w Maroku 6 tygodni później. Życie jest nieprzewidywalne. Teraz też się żegnam, a pewnie wrócę szybciej niż mi się wydaje. Inchallah. 

Wpadłam też na Saharę.

Co czułam dzisiaj? Jak temperatura wyraźnie spada, gdy tylko przekroczysz próg mediny i wejdziesz między uliczki. Jak smakuje mocna kawa z pianką. Jak ciepło osadza się na skórze. Obserwowałam cienki sierp księżyca, który świecił prawie na czerwono. Dużo mówiłam o swoich uczuciach. Dziękowałam za to wszystko, co mam. Za tak piękne życie. 

To jest czysta radość życia. Tak dużo jeszcze przede mną.

Related Posts

Begin typing your search term above and press enter to search. Press ESC to cancel.

Back To Top
error: Nie kopiuj mojej pracy, dziękuję.